Poniższy tekst jest głosem w nie mogącej się doczekać na publikację wolnej dyskusji, jaka miała się odbyć w lutym na łamach jednego z większych polskich dzienników. Całość jest odpowiedzią na 6 pytań Redakcji i stanowi resume poglądów autora (czyli moich).

1. Czy istnieje wirus SARS-COV-2, jakie objawy wywołuje i czy był powodem światowej pandemii?

2. Jaka była częstość i obraz kliniczny ciężkich przypadków COVID-19 w okresie III 2020-XII 2021?

3. W  jakich warunkach i jakimi metodami należało leczyć takich pacjentów?

4. Jaka była i jest rola szczepionek w poszczególnych grupach wiekowych oraz czy i w jaki sposób zmieniała się w trakcie pandemii?

5 Jaka była rola środków ochrony osobistej i różnych form dystansowania społecznego w poszczególnych fazach pandemii?

6. Jak służba zdrowia powinna być zorganizowana w czasie V fali, za którą odpowiada wariant omikron?

Świat to nie OIOM.

Dżentelmeni nie dyskutują o faktach. Osnujmy dyskusję wokół trzech założeń: wirus SARS-CoV-2 istnieje, wywołuje chorobę COVID-19 i rozprzestrzenił się po całym świecie, spełniając definicję pandemii WHO z 2009 r. Czy te trzy fakty mogą być powodem do wdrażania rozwiązań, których wspólnym mianownikiem jest łamanie praw obywatelskich i generowanie kryzysu zdrowotnego?

Podstawowym obrazem klinicznym zakażenia wirusem SARS-CoV-2 jest infekcja grypopodobna. Większość pacjentów nie wymaga hospitalizacji. Na podstawie publikacji ze stycznia 2022 r. z polskiego rejestru szpitalnego obejmującego ponad 116 tys. pacjentów hospitalizowanych z COVID-19 wiemy, że tylko u 3,6% rozpoznano najcięższą postać tej choroby – ARDS czyli zespół ostrej niewydolności oddechowej, wymagający respiratoroterapii i skutkujący zgonem u 90% osób, u których się rozwinął. Biorąc pod uwagę, iż ok. 10-15 % osób z pozytywnym wynikiem testu jest hospitalizowanych (większość z przyczyn „niecovidowych”), zaś do uzyskania pozytywnego wyniku testu dochodzi u ok 10-20% pacjentów w rzeczywistości zakażonych, widać, że najcięższa forma COVID-19 dotyka niskiego odsetka osób zakażonych, prawie nigdy nie są to dzieci i młodzież przed 30 r ż. Powikłania – głównie naczyniowe, neurologiczne – nie stanowią nowej jakości, zawsze towarzyszyły np. grypie.

Zakażenia SARS-CoV-2 nie wytworzyły istotnie nowej sytuacji zdrowotnej – szpitale nie ugięły się pod naporem pacjentów z ciężkim Covid-19, wręcz przeciwnie – nawet w „szczycie fali” notowano redukcje hospitalizacji. W całym 2020 względem 2019 zanotowano spadek liczby osobodni hospitalizacji o 20%, zaś w listopadzie 2020 sięgnął on 35%. Wg. danych Ministerstwa Zdrowia w 2020 względem 2019 hospitalizowano mniej pacjentów z zapaleniem płuc, niewydolnością oddechową i ARDS, co zadaje kłam dogmatowi, jakoby SARS-CoV-2 był szczególnie niebezpiecznym wirusem paraliżującym szpitalnictwo.

Niestety wielu obecnych w przestrzeni medialnej medyków uwierzyło w narrację apokaliptyczną. Lekarz codziennie przypominający, że wokół nas jest bardzo groźny wirus i podkreślający jak często umiera się na respiratorze powtarza utrwalone w przestrzeni publicznej nieprawdy i wywołuje efekt nocebo strasząc pacjentów. Nikt z nas nie ma i nie miał możliwości uniknięcia zakażenia, ostatecznie każdy zostanie zakażony, zaś ryzyko związane z zakażeniem wcale nie jest duże, co należy podkreślać  – „nawet jak zachorujesz, nie martw się – ryzyko ciężkiego przebiegu, a tym bardziej zgonu jest niskie”. W mojej praktyce lekarskiej codziennie spotykam się z ludźmi, którzy są śmiertelnie wystraszeni z powodu zwykłej anginy tylko dlatego, że uzyskali pozytywny wynik testu. W ślad za wynikiem zostaje nałożona izolacja. Człowiek zostaje sam w izolacji, z gorączką i telewizorem, z którego dowiaduje się, że umrze na respiratorze.

Od początku 2020 r. pojawiały się skuteczne terapie COVID-19 ale dyskusję na ten temat należy prowadzić w piśmiennictwie branżowym. Warto jednak podkreślić jak nie leczyć tej choroby. Nie izolować pod przymusem w domu, nie izolować w szpitalu na salach chorych często bez możliwości załatwienia potrzeb fizjologicznych w godnych warunkach. Nie więzić rodzin na kwarantannie. Do 2020 r. każdy lekarz w ramach swojej specjalności leczył zapalenie płuc i ARDS. W marcu 2020 r. emocje medialne zasiały panikę wśród medyków. Lekarze przestali przyjmować pacjentów chowając się za teleporadą. Strach pęczniał do absurdalnych rozmiarów – obawiano się zarażenia poprzez długopis, książeczkę zdrowia, głowicę ultrasonografu – część personelu całkowicie utraciła umiejętność codziennego szacowania ryzyka. Jednocześnie nie  dostrzegano, że wielotygodniowy areszt domowy – bez prawa wyjścia nawet na spacer – musi mieć swoje działania niepożądane. Czy znamy kalkulację korzyści i ryzyka takiego postępowania? Jaką cenę płaci społeczeństwo oraz chorzy w zamian za potencjalną prewencję zakażenia? Takich kalkulacji w Polsce nie prowadzono. Chorobę przeziębieniową mogącą rozwinąć się do ARDS tylko u niewielkiego odsetka chorych potraktowano jak ebolę lub ospę prawdziwą.

Wydawało się, że w chwili, gdy pojawi się szczepionka opadną emocje – personel medyczny się zaszczepi i zacznie normalnie leczyć, zaś rząd wycofa się z nieludzkich przepisów izolacji społecznej. Ale problem dopiero się rozpoczął, gdyż pojawiły się naciski na kolejne grupy , aby przyjąć szczepienie – paradoksalnie najsilniejsze na żołnierzy, studentów, medyków, Paradoksalnie – gdyż osoby młode nie mieszczą się w grupach ryzyka. Ze szczepień korzystają pacjenci obciążeni i po 60 roku życia. Rolę szczepionek można traktować tylko jako indywidualną ochronę, gdyż już dobrze wiemy, że nie redukują one transmisji w wystarczającym stopniu aby „zatrzymać epidemię”. Wręcz przeciwnie w mechanizmie kompensacji ryzyka osoba zaszczepiona może się stać skąpoobjawowym superroznosicielem, z czego nota bene nie należy robić moralnego bicza.

Środki dystansowania społecznego i niektóre środki ochrony osobistej są głównym czynnikiem szkodzącym od marca 2020 r. To m. in. izolacja, kwarantanna, zamykanie szkół, powszechne testowanie, limity osobowe, zamykanie przedsiębiorstw, hoteli i lockdown jako ukoronowanie ich wszystkich. Huragan nieszczęścia, jaki przeszedł na skutek ich stosowania w większości państw cywilizowanego świata ma swoje analogie jedynie w działaniach wojennych. W zaleceniach WHO z 2019 r. te aktywności są wymienione jako potencjalnie szkodliwe. Z czasem trwania pandemii zaczęły pojawiać się publikacje pokazujące np. że lockdown mógł zmniejszyć śmiertelność przypisaną do COVID-19 o 1%, zaś izolacja i kwarantanna o 2,9%. Przeprowadzona analiza kosztoefektywności w Kanadzie, wykazała, że lockdown za 1 rok życia uratowanego przed śmiercią z powodu COVID-19 poświęcał od 43 do 141 lat życia straconych z innych przyczyn. Ponure bilanse pojawiają się dla zamknięcia edukacji – w Europie i USA w 2020 r. utracono przez to 14,6 mln lat życia. Wreszcie symbol  pandemii: maski – te tekstylne nie mają udowodnionego działania, zaś medyczne mogą mieć wpływ jedynie marginalny (vide duże badania DANMASK i z Bangladeszu). Temat masek powinniśmy definitywnie zakończyć, zwłaszcza w szkołach i nigdy do niego już nie wracać.

Co należy zrobić ? Wrócić do modelu funkcjonowania systemu ochrony zdrowia z 2019 r. i sukcesywnie go poprawiać. Znieść przymus izolacji i kwarantanny. Zakończyć śledzenie kontaktów – interwenecję drogą, nieskuteczną i przynoszącą szkody społeczne. Wycofać się z obowiązku szczepień. Zaakceptować ryzyko transmisji w społeczeństwie i szpitalach, gdyż zawsze ona zachodziła i będzie zachodzić. Zaakceptować ryzyko zakażenia tak, jak akceptowaliśmy je do tej pory. To nie wirus, to nasza reakcja wywołała katastrofę.